Strona:Björnstjerne Björnson - Tomasz Rendalen.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

roki nos i szare, bez brwi oczy, a usta niemal warg pozbawione.
Mimo to jednak, jak powiadano, szalała za nim cała żeńska szkoła. Chciano się przekonać, co w nim jest tak szczególnego, to też trzy kobiety na jednego mężczyznę, przypadały w tłumie, cisnącym się aleją, ku staremu dworzyszczu.
Od paradnych schodów przed budynkiem głównym, zwykła droga do szkoły wiodła na około fasady i skrzydła w podwórze wnętrzne, gdzie stała nowa hala ćwiczebna. We wnijściu do niej, ustawiono straż i tutaj zbił się zwarty tłum, protestujący żywo przeciw tego rodzaju metodzie. W drzwiach stał nieubłagany Andrzej Berg, dając baczenie, by wpuszczano samych tylko „rodziców”. Zaproszenie dotyczyło wyraźnie wyłącznie „rodziców”, ale nie zwrócono na to uwagi, albo postanowiono spróbować, czy się uda, to też napłynął tłum, który teraz szemrał groźnie. Najgłośniej protestowali, oczywiście, młodzi.
Wesołość ogólną nieciło, ile razy wzbroniono wstępu komuś ze starszych, kto nie był oficjalnie uznany za ojca, lub matkę. Stawił się pośród innych także niejaki Antoni Dosen, zwany „Francuzem“, albowiem przebywał lat kilka we Francji i handlował francuską galanterją. Przedstawił się jako „ojciec“, ale nigdy nie był żonaty.
Wielką to wzbudziło wesołość. Niewzruszony Berg zatrzymał go, a „Francuz” zaczął pytać na cały głos, czego trzeba, by zostać dopuszczonym! Czy ma może wziąć od pastora potwierdzenie ojcostwa? Owszem może przynieść kilka takich świadectw.
„Francuski” Dösen posiadał przywilej wyznawania otwarcie swych grzechów, a ludzie chętnie tego