Strona:Biblioteczka Uniwersytetów Ludowych 20.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Koszula nie rządzi, kiedy brzuch błądzi.
— Od ćwierci sążnia złoty i groszy dziesięć psiadusza Żyd tylko płaci i potrzeba na to dobrze dwa dni żebra wyciągać.
— Tomek, idź ty zaraz do proboszcza i proś — on się zna z urzędnikami, to mógłby przemówić za tobą, aby ci robotę jaką na plancie dali.
— Hale, kiedy ksiądz jeździ do dozorcy i znają się ze sobą dobrze...
— Głupiś, ksiądz zawdy na sprawiedliwość i na biedny naród ma większe uważanie. Poradzić ci co może i pomódz.
— Nie mam co w pazury wziąć, a tak gołkiem, bez niczego, śmiał nie będę.
— Głupiś, dzieciska mu na podarunek nie weźmiesz, a co innego masz?
— Prawda, ale... zawsze... nie zanieść nic dobrodziejowi...
— Głupiś, mówię ci, idź zaraz, do nóg dobrodziejowi padnij, wszystko opowiedz — a tylko się w piersi bij, a płacz, i mów o dzieciskach — to zobaczysz, że ksiądz zmięknie zaraz.
— Ta! to i pójdę — szepnął prędko przekonany i wstał ze skrzynki, kożuch obciągnął, baranicę na głowę nadział i przepychał się przez alkierz i przez tańczących.
Stara wyszła za nim, przed karczmą powiedziała mu jeszcze:
— Tomek, nie bądź hardy z dobrodziejem i proś grzecznie, bo chłop bez gruntu to jak ptak we wodzie, rozpłaszczy się skrzydełkami i musi piukać, coby mu drugie pomogły, boby sam utonął.