Strona:Biblioteczka Uniwersytetów Ludowych 20.djvu/08

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wojtecku, Wojtecku,
Nie siedź na przypiecku —
Ino chodź do wdowy,
Bo ma chleb gotowy.


— Wojtek, w twoje ręce, parobku kochany. Głupiś, będziesz się ta ojców bojał. Jakem rzekła: grunt ci zapiszę, to zapiszę, bo to nie mój, co?

Będziesz miał, kiej w raju — moje ty kochanie,
Zjesz syrek na wieczór — kurę na śniadanie.


— Ojcu duchownemu się pokłoń i na zapowiedzie daj, wieprzaka się uszlachtuje, kołaczów upiecze, araku kupi i weselisko się wyprawi, że aż ha!
— Oj, stara a głupia! Zębów nima, a gryzłaby! — odezwał się ktoś z boku.
— Hale! gdzieś se wraź ślipie, a nie komu w zęby. Widzicie go, »deputnik« pieski! — rzuciła się Karlina gwałtownie.
— Cichojta, kumo, ja wam coś rzeknę.
— Psu se rzeknij. W palto się ustroiła pokraka i myśli, że »sielny« pan — a choć ty po wsi szczekasz, jak ten pies, ja ci i tak gorzałki w gardziel nie wleję.
Zwróciła się do Wojtka, odciągnęła go w kąt i namawiała go sobie dalej, a obok przy stoliku siedziało dwóch chłopów i popijało z pękatej butelki. Jeden drapał się po głowie i milczał, a drugi gestykulował szeroko i gadał:
— Miarkujcie tylko, że Czerwiński to wam rzekł: termedye różne szły na mnie, jak baby na