Strona:Bajka o człowieku szczęśliwym.djvu/258

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kieszeni i wygrzebałem wszystką srebrną monetę, jaka się tam znajdowała.
— Chcę, żebyście tańczyły, rozumiecie? Przynieście wina i tańczcie!
Zaśmiały im się czarne oczy:
— Dobrze, panie! Będziemy tańczyły! Ballaremo!
W mgnieniu oka znalazło się kilka gąsiorów z młodem, jeszcze mętnem winem kapryjskiem i zadźwięczała na gitarze znowu tarantella. Tancerki poruszały się teraz żywiej; wino zagrało im w żyłach, ciała prężyły się gibkie i smukłe, z nową jakąś, radosną swobodą. Czułem, że zaczynają tańczyć nie dla mnie, ale dla siebie. Na sofie rozciągnięty, patrzyłem na nie z pod spuszczonych powiek, sącząc wino ogniste...
I nie wiem nawet, kiedy szopa poczęła się zapełniać. Przyszły jeszcze dwie tancerki, — potem było ich więcej, siedm czy ośm. Kazałem im przynieść jeszcze wina; tańczyć zaczęły wszystkie, nie czekając mego rozkazu. Owszem, znać było, że zapominają po prostu o mojej obecności.
Krew im snadź południowa w żyłach zapłonęła, młode mięśnie same zadrgały. Nie patrzyły