Strona:Bajka o człowieku szczęśliwym.djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

podobne i sale bez pował, na których czarne wawrzyny pod gwiazdami dumały...
Naraz przewodniczka moja stanęła.
— To tu, panie...
Zaledwie zdążyłem rzucić jej pieniądz, zniknęła tak nagle, że dotąd myślę, czy nie była po prostu duchem, starej wiedźmie służącym, który zawiódł mnie tutaj po nocy.
Zostałem sam pośród ruin, — najzupełniej sam. Odruchowo zwróciłem się w stronę, skąd blask jakiś białawy dochodził — i po kilkunastu krokach znalazłem się na platformie, wznoszącej się z górą trzysta metrów ponad morzem, tuż pod nogami w dole szumiącem.
Oparłem się o kamienną balustradę i patrzyłem w dal — ku Sorrento. Obrzask był białawy na niebie i morzu, oddzielonem czarną linją wybrzeża od nieboskłonu: księżyc pono miał wkrótce wschodzić. Jakoż po pewnym czasie zaczęły się srebrzyć brzegi chmur i na wodzie grały blaski srebrzyste. Wybuch białego wulkanu; zorza śnieżna, wstająca nad morzem — promienista, szeroka! A na jej tle skłębione cielska potworów dziwnych, — aksamit i srebro i znowu białe, snem o tęczy przetkane puchy...