Strona:Bajka o człowieku szczęśliwym.djvu/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a turnią, w samym karbie, znalazło się tyle miejsca, żeśmy wszyscy troje mogli usiąść wygodnie. Przydała się teraz woda, z Gradowego Stawu w manierkach wyniesiona: mogliśmy na maszynce spirytusowej ugotować buljon i herbatę.
Po godzinnym blizko postoju puściliśmy się w dalszą drogę. Zejście owym kominkiem nie było tak łatwe, jak się to na pozór z góry wydało, zwłaszcza że kruchy łupek mało dawał pewnych punktów oparcia dla rąk i nóg; w jednem miejscu wypadło nam nawet znowu liny użyć, ale ostatecznie dużo znam w Tatrach trudniejszych przejść, które się bierze bez pomocy liny, garścią jeno, jak mówią górale. Spuściliśmy się w ten sposób około pięćdziesięciu metrów na dół, poczem natrafiliśmy na zachodzik, umożliwiający trawers ku wschodowi pod grań Schwarzhornu. Minąwszy z trudem czarne, wodą ociekłe krzesanice, trawersowaliśmy dalej po bystro ściętych pokładach łupkowych, aż wreszcie dostaliśmy się znowu na śniegi, olbrzymiemi polami niezmiernie stromo się wznoszące. Teraz w górę brać się należało. Śnieg, rozmiękły na powierzchni od słońca, głębiej twardy był i zmarzły, tak że czekan szczękał po nim za każdem uderzeniem, jak po lodzie. Rąbaliśmy obaj z to-