Strona:Bajka o człowieku szczęśliwym.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cel jutrzejszej naszej wycieczki. Nad ścieżką ukazywały się już płaty śniegów, coraz rozleglejsze.
Południe zastało nas gdzieś na halach Fängis-Alp. Skorzystaliśmy z pełnego wody strumienia, aby ugotować buljon i herbatę i dopiero po długiej dwugodzinnej prawie sjeście puściliśmy się w dalszą drogę, zdążając wprost pod ząb Schwabhornu, skąd już graniami wygodna ścieżka na Faulhorn wiedzie. Szliśmy teraz znowu w kierunku zachodnim. Wapień się skończył od dawna; z pod skąpych trawników i coraz liczniejszych płatów brudnego śniegu wyzierały czarne pokłady łupkowe, łupkiem też czerniła się cała piramida Faulhornu, widna już stąd od szczytu do podstawy. Potok, od stóp Schwabhornu płynący, zbiera z niej wody, rzucające się w niego szeregiem kaskad z prostopadłej ściany łupkowej, na przestrzeni blizko trzech kilometrów nad doliną wyciągniętej. I doprawdy jest to jeden z najciekawszych a dziwnie smutnych widoków: ta długa, zielona dolina, czarną ścianą zamknięta, ponad którą piętrzą się niewypowiedzianie dzikie w swej martwocie turnie Faulhornu i niższych szczytów łupkowych, długiem pasmem ze Schwarzhornem go łączących.
Ale nie traciliśmy już wiele czasu na po-