Strona:Bajka o człowieku szczęśliwym.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Początkowo — tak. Miała usta takie, o których się śni tylko czasami, a gdy się ich dotknie w rzeczywistości, to się myśli, zali to nie sen jedynie... Pocałunek ich był podobny do chłodnych narcyzów, sypanych na rozognioną twarz i szedł potem nurtami żył i rozpalał krew, aż poczynała bić obłędem i targać żyły i oddech w piersi tamować.
„Ale nie o to idzie. Były chwile, kiedy trzymając jej dłonie, ja nie myślałem nawet o pocałunku jej ust. Patrzyłem na nią tylko, jak gdyby ze światła samego była stworzona. I wszystko, co w duszy mojej było światłego, szło na nią przez oczy moje. Zapomniałem o tem, jaka jest; widziałem ją taką, jaką ja mieć ją chciałem. Piękna była, ale ja ustroiłem ją jeszcze we wszystko, co jest już nieziemskie — tak, ażebym uklęknąć mógł przed nią i modlić się do niej, jak do Marji, na tęczy jakiejś nad szerokiemi wodami zjawionej!...
— Szaleńcze! szaleńcze!
— Zapewne, ale gorszem jeszcze szaleństwem było to, żem począł w niej szukać potwierdzenia swojego o niej snu, żem wyciągnął ręce i chciałem dotknąć tęczy i mgły, z własnego serca wysnutej i całą moc swą wysi-