Strona:Bajka o człowieku szczęśliwym.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

„Pragnących tęsknoto, opiekunko szczęśliwych, smutnych wybawicielko, — przybywaj!
„Oto jak łan w wietrze, głowy się nasze chylą przed tobą: przybywaj! bo nazbyt życie kochamy!“
Przebrzmiał potężny głos mowcy, do grzmotu niebieskiego iście podobny i głucha w okrąg cisza zaległa. — Słuchacze, nie śmiejąc ozwać się słowem, cofali się jeno zdumieni i przerażeni, jakby łopot szerokich śmierci skrzydeł tam od puszczy libijskiej albo z nad morza gdzieś bezkresnego nadlatującej usłyszeli już byli nad sobą... I dreszcz nagły przejął wszystkich, którzy słów mistrza słuchali. — A on zobaczył to i naraz gorzkim śmiechem wybuchnął:
„Ha! wy się cofacie i strach widzę na licach waszych, o Aleksandryjczycy! Zaiste! nie do właściwych ja uszu mądrość moją rzucałem, nie przed dobrymi ja dzisiaj kazałem słuchaczami! W tej chwili jam was dopiero pojął i zrozumiał! — Wy się śmierci boicie, boście naprawdę nigdy nie żyli! Żaden z was nigdy nie był szczęśliwy, żaden nigdy szczęśliwy nie będzie, bo mocy ku temu nawet nie macie, nędzarze, którzy za bogaczy chcecie uchodzić!
Śmiechem mi są wasze życia rozkosze!