Strona:Bajka o człowieku szczęśliwym.djvu/038

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jącą, z maleńką, do gotyckiej latarni podobną kapliczką na wierzchu, zapuściłem się w ulicę św. Sebastjana, zmierzając zwolna w stronę Adygi i mostu Navi. Nie uszedłem jeszcze kilkudziesięciu kroków, gdy zatrzymało mnie wołanie: Signore! ecco la casa di Gulietta! przede mną stał mały oberwus i pokazując jedną ręką stary, wysoki dom z czerwonej cegły, drugą wyciągał z przyjaznym uśmiechem: Un soldino, signore!
A więc to tutaj — sześć wieków temu... kiedy to dumnym patrycjuszom Werony, właścicielom pałaców, winnic i gajów oliwnych na poblizkich wzgórzach, panował z grodu św. Piotra, co się wzniósł na ruinach Teodorykowego ongi zamczyska, mądry i szczodry książę Bartłomiej della Scala... Sześć wieków! Dom stoi jeszcze krzepki, wyniosły, ponury, postarzał się tylko i wygląda teraz, jakby był rówieśnikiem tej rzymskiej Areny opodal, która przecież w gruz się już pewno i wówczas rozpadała, kiedy zakładano pierwszy jego kamień węgielny... A kiedy szczęście przyszło do tego domu, aby w nim przez jedną, krótką, letnią noc zamieszkać, kiedy tam wysoko, na balkonie kamiennym otwierały się słodkie, białe ramiona Juljetty i do