Strona:Bajka o człowieku szczęśliwym.djvu/031

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przeląkł się bardzo, gdy to spostrzegł i poszedł co prędzej do kobiety ukochanej, której dawno już był nie widział, zbyt zajęty swemi dziełami. „Daj mi znowu trochę szczęścia, — rzekł do niej, — bo obawiam się, że wydałem już to wszystko, com miał...“ A ona wówczas schyliła się nad nim, jak dawniej, i pocałowała go w usta i uśmiechając się, poczęła pieścić białemi dłoniami bujne włosy jego głowy i układać je, rozrzucone bowiem były od wieńca wawrzynowego, który nosił był od pewnego czasu. On patrzył na nią i widział znowu, że jest piękna, i pomyślał mimowoli, że trzeba będzie namalować obraz, na którym taki właśnie wyraz będą miały jej oczy. Uczuł, że tęskni za jej słodkiemi ustami, i przyszła mu zaraz na myśl melodja przedziwna i nowa, która wypowie tę całą jego tęsknotę. A kiedy ona — rada, że ma go znów przy sobie (kochała go bowiem), zatarłszy ślady wieńca wawrzynowego na skroni, mówić do niego poczęła szeptem upajającym i pieściwym, pełnym czułości niewysłowionej i bezbrzeżnego oddania, pełnym zwrotów jakichś dziwnych, które są podobne do snów o kwiatach a tylko w ustach kobiety bardzo kochającej czasem się jawią, — on, przymknąwszy oczy, z głową