Strona:Baśń o szklanej górze.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   12   —

rzec pod ciosami kul, nie wydaje przedśmiertnego jęku...
Coraz to maleje i maleje, wreszcie w obłok się wchłania i ku księżycowi, niby mgła sina już sunie.
Zdziwił się król, zdziwili się dworzanie i nie wiedzieli co o tem myśleć.
A mały Jasio, uradowany, że pałac, który przed nim tuż, tuż stoi, jest właśnie tym, do którego przez dni wiele dążył, biedz szybciej ku niemu począł.
Ale jakieś go ogarnęło przerażenie, gdy spostrzegł, że wstęp do pałacu jest niemożliwy.
Góry, doły, wodospady i rowy, oddzielały od niego i czyniły dotarcie do niego niepodobnem. Pilnowały wejścia sokoły i z zakrzywionemi szponami orły.
Usiadł Jasio na przydrożnych ka-