Strona:Autobiografia w listach (Eliza Orzeszkowa) 028.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szawie lub zagranicą, znam ze słyszenia, z dzieł, czasem z widzenia tylko. Dlaczego wszystko tak było — opowiadać nie mogę. Jak zwykle, przyczyn wiele składa się na fakt jeden. Dość, że myśl moja szła samotnie, a nie była dość silną, aby idąc samotnie, nie błądzić.
Jakkolwiek niedojrzała jeszcze umysłowo i moralnie, byłam jednak dość rozsądną, czytałam zbyt wiele, aby po przejściu pierwszego zapału pisania, módz nie ocenić jego niedołęstwa i zwłaszcza nieporządku. Pierwsze dwie powieści, które napisałam, były patryotyczne, na tle powstania i późniejszych wydarzeń politycznych; nazywały się.: 1) „Ludzie i robaki,“ 2) „Pan Marszałek.“ Potem czytałam historyę Szwecyi i jeden jej ustęp tak uderzył moją wyobraźnię, że napisałam na tle jego spore opowiadanie p. t. „Gustaw Waza w zamku Petersona.“ Potem jeszcze nabazgrałam jakiś niby pamiętnik bogatej panny, która po utraceniu majątku została nauczycielką i bohatersko przenosiła twardą dolę; nazwałam go od imienia bohaterki: „Beata.“ Wszystkie te cztery rękopisy-foliały powstały co do daty 1864—1866 r., o posyłaniu ich do druku ani pomyślałam, bo spostrzegałam sama, że to kasza bez kompozycyi i wykończenia, chociaż mająca ustępy, które zupełnie naiwnie mię zachwycały. Nieco później, kiedy już i inne rzeczy moje drukowano, te, w części spaliłam, w części zatraciłam. Pracy tej przecież nie poczytuję za zmarnowaną: utrzymywała mi umysł i serce na wyżynach, dalekich od płochości i próżności, których zadatki miałam w sobie, znakomicie dopomogła mi do zniesienia ówczesnej mojej dziwnej, samotnej, niebezpiecznej doli. Pamiętam momenty, w których błękitne świtanie padało na biurko i papier, czyniąc światło lampy podobnem do gromnicy, skłaniając mię do podniesienia głowy z nad papieru. Za półkolem topoli niebo różowiało od jutrzenki, po trawach i liściach przebiegały pierwsze dreszcze nadciągającego dnia. Zrywałam się, wybiegałam z domu, szłam na pas łąki, rozesłany pod blizkim, gęstym lasem, przyglądałam się wschodowi słońca nad różowem od jutrzenki polem, przysłuchiwałam się ożywającemu stopniowo i do potężnego chóru wzbierającemu szczebiotowi ptactwa, budzącym się we dworze i wsi niedalekiej głosom ludzkiego życia. W trawach i rosie, pod liśćmi drzew, dostającymi złotej podszewki od ukośnych strzał słonecznych, stałam, chodziłam, rzeźwa, wesoła, wezbrana radością życia i pełnią nadziei nieokreślonych, żadnem słowem nie sformułowanych, lecz żywym strumieniem wytryskujących z piękności natury i z mojej młodości, myśli i pracy.