Strona:Autobiografia Salomona Majmona cz. 2.pdf/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kie okrzyczane systematy, jakie tylko znałem, i broniłem ich zawzięcie. On czynił mi zarzuty; odpowiadałem na nie i z kolei stawiałem zarzuty przeciwnym systematom. Z początku ten mój przyjaciel spoglądał na mnie, jako na mówiące zwierzę i bawił się mną, jak ludzie zwykli bawić się psem, albo kotem, który nauczył się wymawiać kilka słów. Jego wyobraźnia była raczej pobudzona przez dziwaczną mieszaninę zwierzęcego w moich minach, wyrażeniach i całym zewnętrznym wyglądzie, z rozumem w myślach, niżeli jego rozum wprawiony zostawał w czynność przez treść naszych rozmów. Ale powoli żart przeobrażał się w powagę. Począł on wreszcie zwracać uwagę na sam rdzeń rzeczowy tych rozmów, a że (nie przynosząc ujmy jego zdolnościom i wiedzy pozatem) nie był on bynajmniej głową filozoficzną i nieraz żywość jego wyobraźni stawała na przeszkodzie dojrzałości jego sądu, to wyniki tych rozpraw dadzą się łatwo odgadnąć.
Kilka przykładów starczy do tego, aby dać pojęcie o moim ówczesnym sposobie dyskutowania, o lukach mego wykładu myśli ze względu na brak wyrażeń i o metodzie wyjaśniania wszystkiego za pomocą przykładów.
Pewnego razu starałem się uprzystępnić mu systemat Spinozy, mianowicie tę myśl, że wszystkie przedmioty są tylko akcydencjami jednej jedynej substancyi Przerwał mi. mówiąc: „ale-ż, mój Boże, czyż ja i ty nie jesteśmy różnymi ludźmi i czyż każdy z nas nie ma odrębnej egzystencyi? — „Zamknij Pan okiennice!“ — odparłem mu na to. Ten dziwny okrzyk wprawił go w zdumienie; nie pojmował, co chciałem przez to rzec. Wreszcie wyjaśniłem mu, o co mi chodzi: „Patrz Pan, oto słońce świeci przez okna. To czworokątne okno