Strona:Augustyn Thierry - Spiskowcy.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przyczyną, że na jasnym horyzoncie szczęścia dwojga zakochanych ukazała się mała chmurka. Była to zapowiedź niepogody.
Była już godzina piąta popołudniu, gdy pan notarjusz, po przejściu przez pałac, udał się do parku.
Na samym końcu jednej z długich alei pan notarjusz zauważył Marcelego i panią de Carpegna, którzy wolnym krokiem (tak chodzą tylko zakochane pary) oddalali się od niego. Notarjusz musiał pośpieszać, chcąc ich spotkać. Marceli po chwili zauważył zbliżającego się ku nim małego człowieczka i nie mógł ukryć z niecierpliwienia.
Wyrazy były wprawdzie grzeczne, ale ton nie takie nadawał im znaczenie. Marceli, witając gościa, jednocześnie wysyłał go do wszystkich djabłów.
— Ah! to pan!... Jak aż myśl szczęśliwa sprowadza pana w moje progi?!...
— Wybacz pan, panie wice-hrabio — odpowiedział, zawsze urzędowo-uroczystym głosem witający swych klientów notarjusz... Mara bardzo ważną wiadomość zakomunikować panu... Mam obowiązek przeczytać panu list pańskiego ojca, jego ekscelencji, list, który przed chwilą otrzymałem...
— List mego ojca? — zawołał zdziwiony Marceli... Usiądź pan, słucham.
W niedalekiej od nich odległości stała ławka, na której wszyscy troje usiedli. Oskar Varincourt rozłożył na kolanach potężną tekę, wypchaną papierami, i na dając swym rysom właściwy wyraz, zapytał:
— Czy w tych czasach, panie wice-hrabio, nie pisał pan do hrabiego Besnarda?
— Pisałem bardzo niedawno. Chciałem dać ojcu do zrozumienia, że mam stanowczy zamiar zaślubienia księżnej de Carpegna.
— Stracony napróżno atrament! — wtrąciła, śmiejąc się piękna pani.