Strona:Augustyn Thierry - Spiskowcy.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

La Chesnaye zapalił cygaro:
— Panowie, schylmy czoła przed Sercem stalowem!... Sławną niech będzie jej pamięć!... Wszyscyśmy się nią zachwycali na balach dworskich, a zmarła w randze jenerałowej! Oto dokąd prowadzi dobre zachowanie się!
— Do djabła! — roześmiał się Gravenoire... Teraz robimy księżniczki!
— Oh! dzieci wypraw krzyżowych! — odezwał się Marcel nieco gniewnie, chociaż spokojnie... Cóż za pozowanie! Cóż to za poglądy, panowie legitymiści!... Zbyt szczęśliwym się czuję, że dziś się zapisuję i z zapisu kwituję!...
— Ah! dajcież pokój... To tylko wyraz... Nie gniewajmyż się w tej chwili. Nie możesz rozstrajać sobie nerwów, gdyż mógłbyś chybić swego księcia.
Rozmawiając w ten sposób, dostojnicy rozmaitych stopni i pochodzenia zbliżyli się do tego miejsca, gdzie droga się rozdziela: jedna jej gałąź skierowywa się ku Celle-Saint-Cloud, druga do Bougival. Baron wyjrzał przez okno:
— Aha! mówiłem... Spóźniliśmy się... Tam ci już na nas czekają.
Rzeczywiście przed oberżą stał powóz, a w pewnej odległości dwaj panowie spacerowali i widocznie się niecierpliwili.
— Sekundanci przeciwnika! — zawołał Gravenoire... Spieszę dać im wskazówki. Załatwię się szybko. Gravenoire wyskoczył z karety i pobiegł ku dwóm włochom.
— Patrz-no, patrz!... Ot, tam! — zawołał La Chesnaye i wskazał w stronę ku stojącej nieco na uboczu ładnej karetce... Malepeste!... Jaki śliczny zaprząg! Co za koń!... Firanki zasłonięte... Przeczuwam jakąś awanturkę miłośną.
Gravenoire w tej chwili powrócił do swych towarzyszów.