Strona:Augustyn Thierry - Spiskowcy.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chwili witać się z kolegami, niepostrzeżony więc, ostrożnie przeszedł pośród nich i zajął zwykłe swoje miejsce na trzeciej ławce, po prawej stronie prezydującego. Siadł, założył ręce na piersiach i zamknął powieki: patrzący na niego mogliby sądzić, że starzec zasnął. Wiedziano, że był niezdrów, że melancholja go zniewalała do unikania ludzi. Koledzy szanowali to dziwactwo poważanego powszechnie starca.
Hrabia Brutus jednak nie spał; zarówno ciało jego, jak dusza, czuwały. Po przez spuszczone powieki starzec widział... Tak, starzec widział długie pasmo dni przeżytych: widział swego ukochanego syna małem dzieckiem, jak nachylał ciemną swą główkę na ramieniu jasnowłosej siostrzyczki, i oboje spoglądali na karty otwartej przed nimi Ewangelji, z której uczyli się modlić i czytać.
— Ten wyraz, Marcelku, to jest słodkie imię Jezusa...
— Ojcze, wszak to jest Pan Bóg bardzo małych dzieci, nieprawdaż?
— Tak, mój drogi! Dobry Bóg, który wynagradza rodziców i wszystkich krewnych, łącząc ich w jedną całość na wieki.
— Ojcze, więc to to jest raj?...
A dalej — czas tak biegł szybko! — starzec widział tego swego ukochanego, gdy był już młodzieńcem dorosłym, który kląkł przed ojcem i te wyrzekł słowa:
— Dzisiaj idę się bić... Staję w obronie twojego honoru: pobłogosław mnie, ojcze!
A tuż zaraz w uszach nieszczęśliwego ojca, jakby je teraz słyszał, dźwięczały rozdzierające serce wyrazy:
— Przebacz mi, ojcze, byłem szalony... kochałem!
«Ojcze!»... W radości czy w smutku ten sam zawsze wyraz, zawsze i zawsze: «Ojcze!»... Ach, nieszczęśliwy!... O drogie, kochane dziecko!... I dwie ciężkie łzy stoczyły się po wybladłych policzkach starca.