Strona:Augustyn Thierry - Spiskowcy.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gotów walczyć z nowościami, których wielbicielem był pan Marchand. Jako sekretarz, wice-hrabia Besnard nie mógł brać udziału w tych bohaterskich zapasach; ale w czasie mniejszych zgromadzeń umiał wcisnąć do protokółu swoje zdanie, które obie strony oświecała należycie. Odtąd wice-hrabia Besnard był wzorowym urzędnikiem. Pan prezydent Boudet, niebardzo życzliwy, ani nawet grzeczny dla podwładnych, mimowoli polubił tego młodego swego kolegę, który tak wybornie wywiązywał się z obowiązków. Zgadywał w nim talent pierwszorzędny; przepowiadał mu świetną przyszłość.
— Eh! eh! — mawiał pan prezydent Boudet — ten mały Besnard ma w piersiach ogień święty, który gorzał w Geraudach i Macarelach! Jakiż to będzie z niego sędzia!... Tak, ten daleko zajdzie!
Tymczasem wice-hrabia Besnard żadnych nie robił starań, ażeby się posuwać po szczeblach hierarchji urzędniczej. Pracował bez wytchnienia, pracą czas poprostu zabijał.
Gdy posiedzenie rady stanu odwoływano, noc już zapadała. Besnard pomimo to nie śpieszył i zwykle ostatni opuszczał pałac d’Orsay. Nigdy z żadnym z kolegów nie wychodził z sali sądowej; zawsze sam jeden opuszczał pałac. Wówczas dopiero, gdy wśród cieniów nocy znalazł się na ulicy, puszczał wodze fantazji i spacerował bez celu wzdłuż ulic, których nazw nawet często nie wiedział. Był to najdziwaczniejszy ze spacerów, o jakich można pomyśleć. Wzdłuż Sekwany dochodził Besnard do samotnej części miasta, która ciągnie się w stronę Grenelle. Wiatr styczniowy niemiłosiernie chłostał go po twarzy, całe zaspy śniegu sypały się na niego ze wszystkich stron, a Besnard nic nie czuł i szedł ciągle przed siebie, nie ustając ani na jedną chwilę. Czasami zatrzymywał się nad brzegiem rzeki, całem ciałem przechylał się przez parapet, jak gdyby chciał podsłuchać szmery lodów i pomruki