Strona:Augustyn Thierry - Spiskowcy.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Po dość długiem, płynnem, ale nudnem kazaniu, jakie z urzędu wystosować musiał do zbłąkanego urzędnika zawsze wymowny p. Baroche, wice-hrabia Besnard objął dawne swe obowiązki. Teraz był nadzwyczaj gorliwym: na posiedzenia rady zjawiał się pierwszym, opuszczał je ostatnim. Nie było nad niego gorliwszego sprawozdawcy.
Każdego ranka około godziny jedenastej widzieć można było wice-hrabiego, jak wchodził we drzwi główne, prowadzące do pałacu d’Orsay; nie tracąc chwili jednej, udawał się na stanowisko. Besnard wchodził poważnie do wielkiej sali, grzeszącej zbytnią uroczystością. Ściany jej zdobiły ogromne obrazy, świadczące o cnotach dawnych sądowników... Śmierć Achillesa de Harlay, który pięknie wyglądał nawet w chwili, gdy spadały na niego sztylety Ligi — wyglądała z wielkich ram złoconych, zachęcając innych do takiego bohaterstwa. Z innego płótna przemawiał do żywych głośny w swoim czasie Mathieu Mole, którego szkarłatna suknia, nie plamiąc się wcale, przeciągnęła go przez wszystkie barykady Frondy... Z wysokości estrady, na której zasiadali członkowie rady, wice-hrabia Besnard patrzył zgóry na adwokatów, zajmujących miejsca przed kratą i zdradzających uśmiechami i półsłówkami brak uszanowania dla wysokiego sądu, z którym rzadko który z nich umiał żyć w zgodzie. Komitet często bywał świadkiem dziwnych batalij na słowach: gorący pan Marchand, maleńkiego wzrostu radca sądowy, okrąglutki, pulchny, rozumny aż do dowcipu nieco jowjalnego, obdarzony parą wielkich oczu, ukrytych po za ogromnemi okularami, trochę fantasta, prawie herezjarcha w tej świątyni Temidy administracyjnej, ten pan Marchand nigdy nie mógł się zgodzić z poważnym panem Boulatignier, którego ruchy uroczyste i głos wyroczni doprowadzały pana Marchanda do rozpaczy. Pan Boulatignier był zapamiętałym zwolennikiem tego co minęło, i zawsze był