Strona:Augustyn Thierry - Spiskowcy.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Kiedyś pan opuścił Sasseville? — zapytał starzec.
Syn nie mógł w tej chwili odpowiedzieć. Wstyd, rozpacz, żal zamykały mu usta. Po chwili dopiero zdołał wymówić szereg wyrazów, przerywanych milczeniem:
— Tak, powinienem był wcześniej upaść ci do nóg, mój ojcze, powinienem był dawno już błagać cię o przebaczenie: ale nie śmiałem, nie... Nie, ja kłamię: nie chciałem!... Szał całkiem mnie opanował... Usunęła się odemnie, uciekła zdradziecko... Nie mogłem tego na sobie wymódz, ażeby zrzec się, zapomnieć!.. Przebiegłem całą Francję, byłem we Włoszech, przeszukałem wszystkie miasta... Nic! Nigdzie nic nie znalazłem... A teraz szał już przeminął, namiętność nareszcie uwolniła mnie ze swych ucisków... Staję przed tobą, ojcze, wyleczony zupełnie!... Ojcze, przebacz mi, ja tyle wycierpiałem!
Marja-Anna zbliżyła się do ojca i uklękła przy bracie.
— Ojcze!... Drogi ojcze! — szeptała blada dziewczyna, nie mogąc się zdobyć na inne wyrazy.
— Jeśli teraz ośmieliłem się stanąć przed tobą, ojcze — mówił syn — to dlatego, że muszę cię pożegnać... Nie mógłbym dłużej mieszkać w Paryżu, wiedząc, że się na mnie gniewasz! Życie moje złamane: muszę pracować nad odrodzeniem się, muszę w sobie się zamknąć, nową sobie stworzyć duszę!... Chcę ztąd wyjechać. Prosiłem, ażeby mnie wysłano do jakiego dalekiego konsulatu, choćby na wygnanie, byle jaknajdalej, ażebym przez spełnienie obowiązku mógł odzyskać dumę, której teraz w sobie nie czuję, utraconą godność własną, którą mi haniebnie skradziono... Czy mogę cię, drogi ojcze, błagać, ażebyś prośbę moją poparł.
Hrabia Besnard spojrzał na syna i po chwili odpowiedział:
— Dobrze... zwrócę się do ministra.
Młody Besnard wstał i powolnym, chwiejnym krokiem zwrócił się do drzwi. Marja-Anna szła za nim.