Strona:Augustyn Thierry - Spiskowcy.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tej nocy właśnie deszcz padał.
W domu rodzinnym hrabiego Besnarda, Marja-Anna siedziała przy ojcu... Było już bardzo późno.
Jakże okropnie zestarzał się hrabia Besnard!... Rok zaledwie minął, a postać jego — niegdyś prosta i dumna — pochyliła się, jak gdyby pod brzemieniem nieszczęścia; ubyło białych włosów na głowie; na t arzy zjawiały się nikłe, rozpływające się rumieńce, a od ust odbiegały po dwóch stronach twarzy dwie głębokie zmarszczki: pewne oznaki upadku sił. Cierpienia widocznie wzmogły się w ostatnich czasach; ataki zdarzały się coraz częściej, a lekarz obawiał się złego końca. «Szczególniej — powiedział lekarz — należy mu oszczędzać zbyt gwałtownych wzruszeń... Obawiam się o jego zdrowie, a nawet o życie, jeżeli zajdzie coś nadzwyczajnego, jakaś katastrofa.»
Wówczas Marja-Anna nie odstępowała ojca: od tej chwili została jego opiekunką, aniołem stróżem, roztaczającym skrzydła nad starcem, który czujnej, oddanej mu całkowicie opieki potrzebował.
Tego wieczora starzec w pół leżał na szezlongu z oczyma zamkniętemi, z rękoma złożonemi na piersiach. Na pierwszy rzut oka zdawaćby się mogło, że ogarnął go uroczysty sen śmierci: blade jego policzki nieruchome, oczy zamknięte, ani jednej kropli krwi pod tą marmurowo-białą powłoką, nadawały wyraz posągowego spokoju głowie starca.
I Marja-Anna zmieniła się bardzo: drobna, chuda jej twarzyczka jeszcze bardziej zwiędła, a dwie bruzdy, które czas wyorał na bladych jej policzkach, świadczyły o długich bezsennych nocach, o dłuższych dniach jeszcze, pełnych łez i boleści. Ubiór jej nie zdradzał już teraz naiwnej kokieterji niedawnych, a przecie — jak się jej zdawało — dawno minionych czasów. We włosach nie było widać wstążki, na piersiach nie było kwiatka, a czarna wełniana jej suknia świadczyła o żałobie