Strona:Augustyn Thierry - Spiskowcy.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chanka!... Nie jego, oh, nie jego!... Nigdy go więcej widzieć nie chcę... nigdy!
— Phe! — roześmiał się Marino. Przysięgi zakochanych — obietnice pijaków!... Oto pożegnanie w formie jaknajprzyzwoitszej!
Wyjął z kieszeni list przygotowany przedtem i położył go na stole w salonie na takiem miejscu, że musiał się w oczy rzucić.
Presto e vivace! — zawołał. Koleje żelazne nie czekają; honor tembardziej!
Marino podał ramię księżnej, która je odepchnęła oburzona. Blada, kredowo blada, jak gdyby duch miał ją za chwilę na wieki opuścić, Rozyna miała już próg przestąpić, gdy wzrok jej padł na róże dzikie, które przypięła na piersiach. Gwałtownym ruchem zerwała niewinny bukiecik, przycisnęła go do ust i położyła go na stole obok listu: był to wyraz pożegnania nazawsze.
Marino śledził oczyma każdy jej ruch.
Capisco! — odezwał się nareszcie, gdy Rozyna do drzwi zmierzała. Zakochana dzika różyczka! Emblemat dzikiej naszej przyjaciółki! Drogi i słodki upominek, który się całuje w promieniach gwiazdki przewodniczki!... Szczęśliwy młodzian!
Rozyna nic nie odpowiedziała. Oczy jej teraz dziwnym gorzały blaskiem: łez ani śladu! Zdawało się, że chciała wszystkie wspomnienia przeszłości zostawić po za sobą, westchnęła i gwałtownym ruchem wyszła z pokoju.
Marino podążył za nią.
Wkrótce powóz unosił ich ku miastu.

∗             ∗

Kiedy w niespełna pół godziny potem Marceli wrócił do zamku — salon zalegały ciemności. Służący wniósł lampę... Wówczas dopiero Marceli zauważył list do niego