Strona:Asnyk Adam - Pisma 03. Wydanie nowe zupełne.djvu/180

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    Ponad ciał męką, nad zgnilizny warstwą,
    Znajdując pewne w niebiosach lekarstwo
    Na wszystkie życia choroby i rany;
    Tym jakiś promień czysty i świetlany
    Wśród walk zamętu wiarę w przyszłość szczepi,
    Wskazując w dali świat, gdzie będzie lepiej...

    I tak wciąż serca pokoleń się chwieją
    Między rozpaczą a nową nadzieją,
    A ta nadzieja i ta rozpacz krwawa
    W dziejach ludzkości równe mają prawa.

    Ale w te duchów podniosłych sztandary
    Stroić się lubią liche, nędzne mary.

    Więc jest egoizm bezczelny i niski,
    Wpatrzony w smacznej biesiady półmiski,
    Który, gdy sobie podpije i podje,
    Optymistyczne nuci wciąż melodye,
    I z Bachantkami, jak pijany Sylen,
    Pieści się brzmieniem miłosnych kantylen.
    Żadna go cudza skarga nie poruszy:
    Przed jękiem ludzkim zatkał sobie uszy
    I zamknął oczy na nędzarzów boleść,
    By do miękkiego wcześniej łoża doleść,
    Gdzie zdala od tych, co smutni i krwawi,
    Błogo przeżuwa i szczęśliwie trawi,
    I boski świata wychwala porządek,
    Mając sen dobry i zdrowy żołądek.