Strona:Artur Conan Doyle-Groźny cień.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

same owych świetnych rano pułków — i walczyła teraz z brygadą naszą o palmę pierwszeństwa.
A potem już nie było bitwy.
Posuwaliśmy się ciągle naprzód, a nikt nam nie stawiał oporu, aż przyszedł czas, że cala armia zajęła dumnie wszystkie stanowiska, — rano jeszcze własność wojsk francuskich.
Zdobyliśmy wszystkie armaty, roznieśli w puch piechotę, której niedobitki rozbiegły się po okolicy, — i tylko nie w naszej było mocy pognębić podobnież słynną kawaleryę, bo ona jedna zachowała przytomność do końca, ona jedna opuściła Waterloo nie łamiąc szeregów.
I wreszcie, — właśnie, gdy noc nieprzenikniona zaczęła rozpościerać się nad ziemią, — wyczerpani, upadający ze znużenia i głodu, żołnierze angielscy, przekazali dalsze czynności Prusakom i jęli ustawiać broń w kozły na ziemi czerwoną krwią zdobytej.
Ot, wszystko, com widział, wszystko co mogę o bitwie pod Waterloo powiedzieć.
Dodam tylko, że tegoż wieczora, pochłonąłem dwufuntowy placek owsiany i spory dzbanek czerwonego wina.
A potem jeszcze musiałem dłubać nową dziurkę w rzemyku mego skórzanego pasa, który ścisnął mię niby obręcz żelazna baryłkę...
Aż wkońcu ułożyłem się do snu na słomie, w której zdążyło się zagrzebać pół kompanii.
I w kilka sekund później spałem snem ołowianym.