Strona:Artur Conan Doyle-Groźny cień.djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Opisywał przebieg owej sprawy z najdrobniejszymi niemal szczegółami i znów zaczynał od początku.
A po skończonej bitwie przysięgał się na wszystkie istniejące możliwe świętości, że nawet „paryz gęby” nie puścił od rana...
Co do mnie — nie wiem, czym co mówił, czy może milczałem, — pamiątam tylko, że umysł mój, pamięć rzeczy drogich, myśli, — jaśniejsze i wyrazistsze były, niż kiedykolwiek przedtem w życiu, — i że w oczach miałem bez przerwy rodziców staruszków, samotnych teraz na wyludnionym folwarku, to cudną Edie i jej przepaściste szyderczo-wabiące źrenice, — to znów de Lissac’a, kocie wąsy i dumne spojrzenie, — żem myślał o wszystkiem, co ostatniemi czasy przeżyłem w West Inch’u, a co zagnało nas na jednostajne równiny Belgii i rzuciło w krwiożerczą paszczę dwustu pięćdziesięciu armat.
A huk nie ustawał od świtu i mącił myśli, ogłuszał, krew lodem ścinał w żyłach, rósł, potężniał, przycichał, potem wybuchał znowu, stokroć przeraźliwszy i groźniejszy.
Nagle uczyniła się straszliwa cisza.
Ale to była tylko chwilowa przerwa w grozie srożącej się burzy.
Czuje się wtedy prawie dotykalnie, że nie upłynie kilkadziesiąt sekund, gdy grzmot rozegrzmi ze wzmożoną siłą.
Wprawdzie o dwie mile od głównego terenu walki, na krańcach samych sprzymierzonych armii, Prusacy przebojem torowali sobie drogę