Strona:Artur Conan Doyle-Groźny cień.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

trzy niewielkie, regularne czworoboki, zjeżone lasem bagnetów „en échelon”, — co każdemu z nich pozwalało strzelać niejako w poprzek frontu następnego.
Ten zwrot był jedynym ratunkiem wobec grożącego nam niebezpieczeństwa, ratunkiem tak skutecznym, — że jakkolwiek nowicyusz — poznałem się na nim odrazu.
Z prawej strony wznosiło się nizkie, łagodnie falujące wzgórze.
Stamtąd, z przeciwległego i zakrytego przed wzrokiem naszym, zbocza, szedł dziwny, trochę przytłumiony pomruk — do złudzenia naśladujący szum bałwanów na wybrzeżu w Berwick, wtedy szczególniej, gdy wieje wiatr wschodni.
Aż ziemia drżała od tego zgłuszonego szme-
Aż ziemia drżała od tego zgłuszonego szme-a ru,
który przepełniał powietrze, rósł, wzmagał się, zbliżał...
— Śmiało! siedemdziesiąty pierwszy! Na miły Bóg, śmiało! — rozległ się nagle głos naszego pułkownika.
Spojrzeliśmy po sobie ze zdumieniem, — toć przed nami roztaczała się tylko szmaragdowa pochyłość pagórka, usiana gwiazdami rumianków i nieznanem mi, złotawem kwieciem.
Wtem, u szczytu wzgórza byłsnęło ośmset miedzianych kasków...
Przy każdym chwiała się długa, okazała kita, z pod każdego wyjrzała twarz groźna, spalona i i czarna i runęli ku nam, mocno pochylając się na karki, lotem błyskawic pędzących, rumaków,