Strona:Artur Conan Doyle-Groźny cień.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Patrz — ozwał się generał do pana Raynell’a — bezwątpienia zaszło coś ważnego. Cóż pułkownik na to?
Puścili konie stępa i obaj ruszyli na spotkanie, — nie upłynęlo chyba ćwierć minuty, kiedy generał rozrywał podaną depeszę.
Koperta nie zdążyła jeszcze paść na ziemię, a on już wykonał pół obrotu i wzniósłszy otrzymany papier w górę, śmignął nim, niby szablą.
— Złamać szeregi! — skomenderował grzmiąco. — Przegląd generalny i wymarsz za pół godziny!
Zakotłowało się wśród wyciągniętych w sznur żołnierzy, szmer coraz głośniejszy poszedł po szeregach, — wkrótce z ust do ust podawano sobie świeżo przywiezione wieści.
Po kilku minutach wiedzieliśmy wszystko: Napoleon wczoraj przekroczył granicę, zmusił do cofnięcia się wojska Prusaków i śmiało zapuścił się w głąb kraju. Obecnie znajdował się na wschód od naszego obozu i wiódł pod sobą sto pięćdziesiąt tysięcy żołnierza.
Rozkazano nam zebrać rzeczy, zjeść śniadanie i stawać w szeregach.
W niecałą godzinę później byliśmy już w drodze, śpiesznym marszem opuszczając cichą wioskę Ath i rzeczułkę Dender z żalem i na zawsze.
Istotnie nie było chwili do stracenia, gdyż Prusacy nie dawali teraz znaku życia i wódz nasz mógł jedynie domyślać się prawdopodobnego dalszego przebiegu wypadków. Że wyruszył z Bruk-