Strona:Artur Conan Doyle-Groźny cień.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ce, gdyż nie otrzymali ode mnie żadnej odpowiedzi.
Skrzyżowałem ręce i stałem tak, wyprostowany dumnie, palącym wzrokiem ścigając statek, który porywał mi podstępem wszystko, co kochałem, z zapamiętaniem powtarzając sobie, że już jej niema, że jej nigdy więcej nie zobaczę, że nawet oto „cutter” staje się tylko białą, kwadratową plamą, a teraz ginie w mgłach porannych.
Śniadanie było już na stole, kiedy wróciłem do domu, — siedliśmy do niego jak dawniej, — we troje, — tylko bez żadnego apetytu, i z chmarą odmiennych uczuć w duszy.
Rodzice już przedtem domyślili się wszystkiego, — ojciec starał się okazać spokój, a nawet chłodną obojętność, matka tylko nie mogła znaleźć dla Edie dość twardych wyrazów.
Wprawdzie nigdy nie było głębszego między niemi przywiązania, a choćby nawet szczerej życzliwości, w ostatnich zaś czasach stosunek oziębiał się prawie z dniem każdym.
— List tylko zostawił — przypomniał sobie niespodzianie ojciec, ręką wskazując stoliczek i na nim papier, złożony w kilkoro. — Znalazłem go w jego pokoju. Może nam przeczytasz?
Poczciwi moi rodzice, jakkolwiek płynnie czytali duże, wyraźne druki, nigdy jakoś nie mogli uporać się z gładszem odcyfrowywaniem „pisanego” i teraz więc nawet nie otworzyli koperty.