Strona:Artur Conan Doyle-Groźny cień.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wietrzem i słowa nie mówiąc ojcu o smutnem odkryciu — wybiegłem ku owczarniom, ruchem uspakajać rozpaloną głowę.
Dosięgłem wkrótce Corriemuir i tam, ze wzgórzy, niespodzianie ujrzałem raz jeszcze wiotką postać Edie. Stała na wybrzeżu, przy niej rysowała się nienawistna sylwetka de Lapp’a. Wszystka krew spłynęła mi do serca...
Zgrabny „cutter” kołysał się spokojnie na szafirowo-szmaragdowych falach, wtem od jednego z boków oderwała się ciemna plama dużej, żaglowej łodzi i wartko płynęła do brzegu.
Nie mogłem wykonać żadnego ruchu, zmartwiałemi oczyma wpijałem się tylko w jej postać.
W ręku trzymała szal czerwony i poruszała nim rytmicznie, zwolna. Zapewne musiał to być umówiony sygnał.
Potem wsiedli oboje do łodzi i jęła zawracać w kierunku okrętu.
Dotarli wreszcie, spuszczono drabinkę, podróżni weszli na pokład...
Później kotwica podniosła się z posępnym chrzęstem, statek zakołysał się mocniej i zaczął oddalać się na pełne morze.
Na pokładzie migotała ciągle czerwona plama szala Edie, de Lapp stał przy naszej drogiej dziewczynie i trzymał jej ręce...
Teraz i oni mię dostrzegli, — sylwetka moja ostro musiała się odcinać na jasnem tle nieba.
Oboje przyjaźnie potrząsnęli ręką, potem Edie kilkakrotnie wionęła chusteczką, ale przestali wkrót-