Strona:Artur Conan Doyle-Groźny cień.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

burak i spuściłem oczy. Wyobrażam sobie jaką musiałem mieć minę!
— Pan mię znasz, majorze — ciągnął de Lapp nielitościwym tonem — mam więc nadzieję, że mu powiesz, jako rzecz sama w sobie jest zupełnie niemożliwa?
— Tak, Jock’u. Absolutnie i zupełnie! — powtórzył stary żołnierz z oburzeniem.
— Dziękuję — rzekł cudzoziemiec chłodno.— Powinieneś pan był wyrządzić mi tę przysługę. Co tam u pana słychać? Kolano pewnie ma się lepiej, myślę, że wkrótce wrócisz pan do ukochanego pułku?
— Czuję się dosyć dobrze — odparł z wdzięcznością major, — wątpię jednak, czy kiedykolwiek będę jeszcze pułkownikiem, chyba, że znów wybuchnie jaka wojna, a zdaje się, iż to nie nastąpi za mojego życia.
— Istotnie pan wierzy w swe słowa? — zagadnął de Lapp ze zwykłym, charakterystycznym półuśmiechem. Ha, zobaczymy. Nous verrons, nous verrons, kochany przyjacielu.
Zdjął kapelusz, obrócił się na pięcie i zakręcił w stronę naszego folwarku.
Pan Elliott stał długo jeszcze, niby wkuty w ziemię i ścigał niknącą sylwetkę zamyślonym wzrokiem.
A potem spytał, co było powodem, że wziąłem go za szpiega.
Opowiedziałem dokładnie wszystko, czegom był świadkiem w ruinach, na tem jednak skończyła