Strona:Artur Conan Doyle-Groźny cień.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

najprędzej stanąć przy nim i zobaczyć, komu daje te dziwaczne znaki.
— Zanadto pozwalasz sobie, mój panie! — wybuchnął cudzoziemiec zirytowanym głosem — nie przypuszczałem, że ośmielisz się zajść tak daleko. Każdy „gentleman“ ma prawo postępować, jak mu się podoba, nie radziłbym więc panu trudnić się szpiegostwem. I jeśli nadal mamy zostać przyjaciółmi, to tylko pod warunkiem, że każdy z nas ma zapewnioną całkowitą swobodę swych kroków.
Nie lubię tych tajemnic — odpowiedziałem szorstko — a ręczę, źe nie podobałyby się z pewnością i ojcu.
— Ojciec pański może kiedy zechce rozmówić się ze mną, zresztą nie ma tu żadnych sekretów — oznajmił suchym, groźbę kryjącym, tonem — wszystkie lęgną się w zbyt bujnej wyobraźni pana! Ach! Irytują mię tylko te głupstwa!
Odwrócił się pogardliwie i nie kiwnąwszy nawet głową, wzburzonym krokiem puścił się w stronę West Inch’u.
Po chwili namysłu udałem się za nim, w przyzwoitej jednak odległości. Cały mój poprzedni humor pierzchnął gdzieś daleko, w duszy zaś coraz jaśniej rysowało się dziwne przeczucie, że oto knuje się coś niedobrego, nie miałem tylko najmniejszych choćby wskazówek, coby to mianowicie być mogło.
I ani się spostrzegłem, kiedy przeniosłem się myślą do dnia pojawienia się tego człowieka, dłu-