Strona:Artur Conan Doyle-Groźny cień.djvu/099

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chę szorstko. — Niezmiernie się z tego cieszę, gdyż i ja, w rozlicznych przygodach, łyknąłem coś niecoś tej wojny.
Nie wyglądał jednak na uradowanego, przeciwnie, brwi ściągnął i na chwilę przysłonił niemi swoje przenikliwe oczy.
— Czy pan jest Francuzem? — odważyłem się wkońcu zapytać.
On tymczasem ujmował czarny worek i zarzucił na ramię swój płaszcz granatowy.
— Jestem Alzatczykiem — wyrzekł zwolna — ci zaś, jak panowie wiecie, zaliczają się raczej do Niemców. Ja osobiście, zwiedziłem przytem tyle krajów, że w każdym czuję się prawie u siebie. Kiedyś byłem zapalonym podróżnikiem. Ale mniejsza o to. Jak pan myślisz, — gdzie najniezawodniej znalazłbym mieszkanie?
Dziś, poprzez odległość trzydziestu pięciu lat blizko, które ubiegły od owych obfitych w następstwa wydarzeń, — trudno mi będzie, trudniej nawet, niż przypuszczałem, oddać wiernie wrażenie, jakie uczynił na mnie ten szczególny człowiek.
Zdaje się, że mię od pierwszej chwili natchnął dziwną nieufnością, a jednak wywarł zarazem jakiś niezrozumiały urok, który mimowoli napełniał przyjazną sympatyą.
W całej jego powierzchowności, we wzroku, w ułożeniu, w sposobie wysłowienia się — przebijało coś, czego wprawdzie nie umiałem nazwać,