Strona:Artur Conan Doyle-Groźny cień.djvu/086

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cho, jak często Jim bywa szorstki, jak trudno mu dogodzić i o ile szczęśliwszą czuła się w epoce, w której ja byłem dla niej dobry...
Wiem, że nie potrafiłaby nawet inaczej przemawiać: poprostu miała to we krwi, nie mogła być inną.
Podobne chwile przecież zdarzały się rzadko, częściej, znacznie częściej, dawanem mi było patrzeć na ich szczęście.
W całej okolicy mówiono o tej pięknej parze i o małżeństwie, mającem nastąpić z chwilą zdobycia przez niego dyplomu.
Ponieważ zaś Berwick leżało daleko i narzeczeni nie mogli się widywać dłużej, co tydzień przychodził do West Inch’u i spędzał z nami cztery doby.
Rodzice moi uradowani byli losem, jaki spotykał tak „niespodziewanie” Edie, ja również do ogólnego chóru usiłowałem dołączyć swą cząstkę.
Z początku jednak panowały pomiędzy nami stosunki oziębłe.
Nie była to już owa stara, szkolna przyjaźń, przesłoniło ją wspomnienie tego mroźnego poranka i smukła postać dziewczyny z wymownym uśmiechem... Dopiero później, później, kiedy minęła pierwsza fala bólu, uznałem w głębi duszy, że jednak postąpił uczciwie, i że — w gruncie rzeczy — nie mam żadnego powodu teraz jeszcze żywić do niego urazę.
I znowu byliśmy przyjaciółmi, — a przecież do pewnych tylko, ściśle określonych, granic.