Strona:Artur Conan Doyle-Groźny cień.djvu/084

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ła od niej młodość, wesołość i życie, była poprostu cudna.
Jim’owi musiało zapewne wydać się to samo, bo nagle puścił jej rękę, rysy mu złagodniały, twardy wyraz znikł z oczu, a miejsce jego zastąpił niekłamany zachwyt i namiętne błyski, które paliły mię jak ogniem.
— Wybieraj, Edie — powtórzył łagodniej.
— Dzieciaki jesteście — podchwyciła z pełnym politowania uśmiechem. — Duże niemądre dzieci. Kto widział tak się kłócić! Jack’u — odezwała się do mnie błagalnie — ty wiesz, ile mam do ciebie przywiązania...
— Bądź zdrowa, — rzekł Horscroft prędko.
— Ale kocham jednego tylko Jim’a — kończyła Edie z niezmąconą twarzą. — Nikogo w świecie nie kocham tak bardzo, jak jego...
I zaraz przytuliła się miłośnie i złożyła mu głowę na sercu.
— Sam widzisz, Jock’u — szepnął z radosnym błyskiem w oczach, pieszczotliwie gładząc ciemne włosy.
Tak. Widziałem.
Odwróciłem się prędko i jak pijany puściłem się w stronę West Inch’u, z burzą zawiedzionych uczuć’ w duszy, starszy o całe lata, jakby przedzierzgnięty w innego człowieka.