Strona:Artur Conan Doyle-Groźny cień.djvu/076

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

krzepiącego. A przytem pełno wzbierało we mnie radosnych, krew rozpalających, myśli.
Edie była wczoraj taka cudna, taka milutka, jak nigdy.
I usypiając, jeszcze szeptałem jej imię z uśmiechem, jeszczem powtarzał sobie, że naprawdę schwyciłem tę daleką tęczę i piersi rozpierała mi nadludzka prawie radość, iż — wprawdzie bez wybuchów i zbytnich uniesień, których ciągle od niej pragnąłem tak bardzo — zaczynała jednak przywiązywać się do mnie, do owego prostego Jack’a Calder’a z West Inch’u! Budziło się w niej serce?
Świadomość tego zapadła mi głęboko w duszę i była właśnie przyczyną owej niezwykłej rzeźkości. Podwójny poranek wstawał dla mnie.
Potem przyszło mi do głowy, że gdybym się pośpieszył, możebym zdążył wyjść z nią razem na przechadzkę, Edie miała bowiem zwyczaj odbywać długi spacer bardzo rano, — zaraz po wschodzie słońca.
Alem się wybrał za późno.
Bo, kiedy znalazłem się przy drzwiach jej pokoju, zbadałem, że były tylko przymknięte, sypialnia zaś pusta.
— Cóż robić, — westchnąłem mocno zły na siebie, — wyjdę choć na jej spotkanie, może wrócimy razem.
Ze wzgórzy, ciągnących się w stronę Corriemuir, doskonale widać całą okolicę, ponieważ są