Strona:Artur Conan Doyle-Groźny cień.djvu/033

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lepszego, niźli wychowywać taką niedołęgę i inne podobne grzeczności, a wtedy Edie wybuchała płaczem, oznajmiała, żem bąk nieznośny i głuptas, że odjedzie tego samego wieczora i nie przebaczy mi nigdy.
Ale nie upłynęło i pięć minut, kiedy zapominała o najsroższych swoich groźbach.
Co zaś było najdziwniejsze, to, że daleko więcej miała do mnie przywiązania, niż ja do niej i dzień cały nie dawała mi spokoju.
Szukała mnie, gdy odbiegłem, wyszperała w najdoskonalszej kryjówce, wykrzykiwała wtedy z radością: „Ach! jesteś tutaj?“!!“ — i udawała zdziwioną.
Prędko jednak dostrzegłem w niej i dobre strony.
Od czasu do czasu wtykała mi przemocą kilka pensów, tak, że raz zdarzyło mi się posiadać jednocześnie cztery, co mi się najlepiej jednak podobało, to opowiadane przez nią bajki.
Wiedziałem, że okrutnie boi się żab i ropuch.
Nie omieszkałem więc codziennie chwytać jednej i grozić, że włożę za kołnierz struchlałej ofiary, chyba... że opowie jaką ładną historyjkę.
Sumienie miałem spokojne, tłomacząc sobie, że tylko pomagam jej zacząć, bo skoro już raz wpadła w zapał, żadna siła nie mogła utrzymać potoku słów, płynących z koralowych ustek!
Potem zaś słuchałem niestworzonych bredni z zapartym prawie oddechem, cały w pobożnem skupieniu.