Strona:Artur Conan Doyle-Groźny cień.djvu/009

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dobrego, jakie królują teraz w sercach ludzi, gdyby mógł czytać dzienniki i słyszeć to, co mówią wszyscy, — że już nie trzeba wojny, — prócz, rozumie się, konieczności poskramiania negrów i tym podobnych niemiłych Bogu, czarnych stworzeń.
Bo przecież, — kiedy umierał, — biliśmy się i biliśmy się bez przerwy, — jeśli pominiemy krótki, zaledwie dwuletni rozejm — prawie już ćwierć wieku.
Zastanówcie się nad tem, wy, którzy prowadzicie teraz spokojne i bez żadnych wstrząśnień gwałtowniejszych, życie.
Toż dzieci, zrodzone podczas wojny, stawały się dojrzałymi ludźmi, którzy z kolei mieli swoje dzieci, a krwawy odblask bitew i stłumiony huk strzałów, ciągle jeszcze napełniał Anglię trwożnym, śmiercionośnym szmerem.
Ci, którzy poszli w służbę ojczyźnie w kwiecie wieku, w pełni sił młodzieńczych, doczekali się pochylonych pleców i siwizny, członki ich straciły jędrność i tężyznę, a wrogie floty i armie jeszcze walczyły, jeszcze się potykały i jeszcze ścierały bez końca.
I chyba nic dziwnego, iż wreszcie zaczęto uważać wojnę, za stan zupełnie normalny, i że w okresach pozornego, lub chwilowego pokoju, doznawano uczucia jakiegoś szczególniejszego braku, czegoś, czego niedostawało.
A całe owo nieskończone ćwierćwiecze wypełniły wojny z Duńczykami, z Holendrami, z Hi-