Strona:Artur Conan Doyle-Groźny cień.djvu/008

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Berwick, — dostrzegam liczne, splątane sznurki białawego dymu, który mówi mi o tym dziwnym, nowym potworze, żywiącym się węglem, i który w cielsku swojem ukrywa do tysiąca ludzi, i snuje się bez końca wzdłuż granic.
W dni bardzo pogodne dojrzeć mogę bez trudu nawet czerwone błyski miedzianych kominów, skoro ów potwór kieruje się ku Corriemuir. A gdy obejmę wzrokiem sine, kłębiące się morza, dostrzegam go znowu, czasem dwa, częściej jeszcze kilkanaście żelaznych potworów i od cielsk dziwacznych nie umiem już oderwać oczu... Przejście ich w wodzie znaczy biała smuga, w powietrzu czarny ślad posępny, pod wiatr idą z większą łatwością, niż łosoś, płynący w górę Tweed’y.
I wyobrażam sobie, że na podobny widok mój ojciec oniemiałby chyba z zdumienia, a więcej może jeszcze z gniewu, bo starowina miał w duszy tak głęboko zakorzeniony lęk obrażenia czemkolwiek Wszechmocnego Stwórcy, że ani słyszeć nie chciał o „niewoleniu” natury i naginaniu jej do celów ludzkich, a wszelkie inowacye graniczyły w umyśle jego nieledwie z bluźnierstwem.
Bóg stworzył zwierzę pociągowe, konia.
A zuchwały śmiertelnik z pod Birmingham’u wymyślił, zuchwalszą jeszcze od siebie, maszynę.
I dlatego mój poczciwy ojciec upierał się przy wyłącznem używaniu siodła i odwiecznych ostróg, uświęconych tradycyami przodków.
Ale niemniejby się z pewnością zdziwił, gdyby mu było danem oglądać spokój i chęć czynienia