Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przypuszczałem, że komandor Burrage uprzedził nasze żądanie. Wtem na szczycie bezanmasztu[1] rozwinęła się flaga i obaczyłem czerwono-złote barwy Hiszpanji.
— Czy pan przypuszcza, że on tu przybył w pościgu za korsarzem? — szepnął Darby, któremu oczy aż się skrzyły pożądliwością.
— O nie, Darby, — odpowiedziałem, śmiejąc się. — To Hiszpan, a on i jemu podobni nie pragną krwi korsarzy.
— Phi! gdybyż to choć raz lub ze dwa razy puknął z armaty! — westchnął Darby. — Albo, gdybyż powieszono jakiego nieboraka na rei, byśmy mogli to oglądać. Ach, panie Robercie, czyż nie byłby to widok wspaniały?
— Idźże sobie! — rzekłem, śmiejąc się znowu z dziwacznych wymysłów chłopaka. — Jesteś krwi chciwy, niczem korsarz, co żegluje po morzach hiszpańskich.
— Ręczę panu, żem jest taki — odparł Darby z uporem. — Chciałbym być wielkim korsarzem, tak jest... i nie robiłbym nic sobie z fregat, czy byłyby to okręty hiszpańskie czy króla angielskiego... dalibóg, choćby i francuskie. Zdobyłbym je co do jednego!
— Tak, z pewnością-byś zdobył — potwierdziłem. — Ale spojrzyjno, Darby. Za tą fregatą jest jeszcze jakiś dziwny statek.
Wskazałem mu mały pogruchotany bryg o łatanych i brudnych żaglach, na którego czarno malowanym kadłubie widać było biały rozbryzg, w miejscu gdzie kula armatnia wyrwała mu drzazgi z desek.
— On też widział piratów, głowę za to daję — nadmieniłem. — Pewnie ledwo się wymknął.
Darby‘emu oczy się rozszerzyły, jak kotu w ciemności.
— Hejże hej! przypatrzcie-no się ino, jak go kulą charatnęli w bok! Będzie miał tęgie paternoster! A teraz, panie Robercie, będziesz-li jeszcze ze mnie szydził, gdy mówię, że korsarze są tuż na granicy?
— Nie, Darby. Ów zuch z pewnością bliższy był śmierci, niż mógłbym sobie wyobrazić — odpowiedziałem.

  1. Maszt tylny.
20