Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/315

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Znów jął gmerać palcami, a Moira szepnęła:
— On szuka tabakiery, Robercie.
A gdy zacząłem jej szukać w strzępie jego surduta, dodała:
— Ale gdy raz zażyje, może go to o śmierć przyprawić.
Zawahałem się, ale wyraz jego oczu nakłonił mnie, by mu ją podać.
— Poczciwy chłopak!
I palce jego pieszczotliwie objęły wysadzaną brylantami puzderko, postukując w pokrywkę, którą zwykł był otwierać i zamykać w chwilach zakłopotania. Piwne jego oczy z lubością spojrzały na Moirę.
— Opiekuj się ... dziewczyną ... w jej żyłach ... dobra krew ... Familja, Robercie,... wychowanie ... majętności ... na tym głupim świecie ...
— Uczynię, co w mej mocy — obiecałem, widząc że czekał na odpowiedź.
— Mogło być... gorzej... lub lepiej — odpowiedział, zlekka się uśmiechając. — Pew... swoim nożem... zagrodził ci drogę do księstwa... Moiro...
Nastała chwila ciszy. Moira otarła mu usta.
— Głupi świat... — powtórzył. — Co powie... książę Karol?..
Oczy zaszły mu mgłą; począł nucić półgłosem urywek pieśni — jednej z tych szumnych ballad jakobickich, co to, jak pożoga, rozchodziły się po roku 1745: —

— Z Dunbaru Cope rozesłał zew:
Karolku, chodźno spotkać się ze mną....

Przerwał mu atak kaszlu, który tak go wyczerpał, iż myślałem, że już dziadek wyzionął ducha; lecz za chwilę zabrzmiał znów jego ochrypły, upiorny głos, uderzając jakby w ton wesoły i beztroski:

— Hej, Janie Cope, czy maszerujesz do mnie?
Czy twoje bębny jeszcze werbel grają?
Jeżeli idziesz do mnie...

I podniósł głos.
— Wasza Królewska Mość! Pochód już gotów!... ruszać!.. heroldowie... czekają... lordowie... izba gmin...
I dobywał wszelkich sił, aby się podnieść, tak iż chcąc go ratować, oparłem go na swoich ramionach.

303