Strona:Arthur Conan-Doyle - Znamię czterech.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ X.
Jak zginął karzełek.

Obiad był bardzo ożywiony. Holmes umiał poprowadzić rozmowę, gdy sobie tego życzył, a owego wieczora był doskonale usposobionym.
Nie widziałem go nigdy w takim humorze. Była to poprostu reakcya po poprzedniem przygnębieniu.
Athelney Jones dowiódł również, iż potrafi być miłym towarzyszem. Podczas obiadu nikt nie wspomniał o sprawie, która nas zajmowała tak żywo.
Gdy zdjęto nakrycia, Holmes spojrzał na zegarek i wychylił trzy kieliszki porteru, jeden po drugim. Wreszcie wstał i wezwał nas, abyśmy mu towarzyszyli w nocnej wyprawie. Byli widocznie w porozumieniu z Jonesem, gdyż policyant o nic go nie pytał.
— Czy masz rewolwer? — rzekł Holmes do mnie.
— Mam stary, ordynansowy.
— Radzę ci go zabrać, bo trzeba być przygotowanym na wszystko. Zamówiłem dorożkę na wpół do siódmej. Już czeka przed bramą.
Była siódma, gdyśmy stanęli u przystani Westminsterskiej. Stała już tam szalupa, należąca do policyi, którą Jones oddał do rozporządzenia swemu samozwańczemu koledze.