Strona:Arthur Conan-Doyle - Znamię czterech.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy nie należałoby umieścić w dziennikach wezwania do strażników dokowych, aby nam udzielali wiadomości?
— Mordercy dowiedzieliby się, że ich tropimy i pośpie zyliby uciec. Obecnie choć zamierzają pewnie kraj opuścić, ecz nic ich nie nagli. Rad jestem, że Jones robi głupstwa, bo dzienniki zdają z nich sprawę i nasi zbiegowie sądzą, że wpadliśmy na trop fałszywy.
— Cóż teraz poczniemy? — spytałem, gdyśmy wylądowali w pobliżu więzienia w Milbank.
— Co poczniemy? Wsiądziemy do tej oto dorożki, wrócimy do siebie i prześpimy się należycie, bo zapewne przyjdzie nam czuwać całą noc dzisiejszą.
Holmes zawołał dorożkarza, kazał mu jechać prędko i zatrzymać się przed biurem telegraficznem przy Great Potter street. Sherlock wyprawił ztamtąd depeszę.
— Jak ci się zdaje, do kogo telegrafowałem?
— Nie wiem doprawdy.
— Czy pamiętasz oddział moich agentów z Baker street, którzy byli tak pomocni w sprawie Jeffersona Hope?
— Ma się rozumieć, że pamiętam — odrzekłem, śmiejąc się.
— I tutaj mogą nam oddać znaczne usługi. A jeśli to zawiedzie, poruszę inne sprężyny; chcę jednak wpierw wystawić ich na próbę. Telegrafowałem do porucznika Wiggins; znasz tę szkaradną małpę. Liczę, że zjawi się ze swą bandą, zanim zjemy śniadanie.
Była dziewiąta rano; zaczynałem już odczuwać zmęczenie po nieprzespanej nocy: plątały mi się myśli, nogi odmawiały posłuszeństwa, brakło mi zapału, który dodawał ducha mojemu towarzyszowi. Nie mogłem, tak jak on, zapomnieć zupełnie o sobie.
Zamordowanie Bartłomieja Sholto i pościg za jego mordercami, wydawały mi się sprawą błahą w porównaniu z moją potrzebą spoczynku.
Skarb, jako należący w części do miss Morston, obchodził