Strona:Arthur Conan-Doyle - Znamię czterech.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Powtóre — i to stanowiło największą zaporę — ona była bogata, ja ubogi. Jeżeli usiłowania Holmesa zostaną uwieńczone pomyślnym skutkiem, będzie milionerką, pierwszą partyą w Anglii. Czyż było uczciwie, abym ja, ubogi lekarz, korzystał z przypadkowego zbliżenia dla zdobycia jej ręki? Czyż w takim razie nie miałaby prawa wziąć mnie za zwykłego łowcę posagowego?
Było już około drugiej, gdyśmy przybyli do Camberwell. Służba oddawna spała, lecz pani Forrester, zainteresowana opowiadaniem miss Morston, oczekiwała jej powrotu. Otworzyła nam drzwi sama.
Była to kobieta średniego wieku, bardzo uprzejma i miła. Odrazu podbiła mnie serdecznością, okazywaną miss Morston.
Na powitanie objęła ją czule i po całem jej obejściu znać było, że nie uważa jej za nauczycielkę, lecz za młodszą siostrę.
Mrs. Forrester zaprosiła mnie do siebie, mimo spóźnionej godziny. Musiałem opowiedzieć tym paniom o wszystkiem, cośmy wykryli. Pożegnałem je późno i z nieopisanym żalem. Odprowadziły mnie do sieni. Mam do dziś dnia przed oczyma ich wdzięczne postacie, widzę je, jak stoją, obejmując się wpół, jak mnie żegnają serdecznie.
Im więcej zastanawiałem się nad tą sprawą, tem mi się wydawała bardziej zawiłą. Pierwsza część zagadki została wprawdzie rozstrzygnięta. Wiedzieliśmy już, co spowodowało śmierć kapitana Morston, dla czego córka jego otrzymywała perły, dla czego zamieszczono to ogłoszenie w dziennikach, co znaczył list, wystosowany do niej.
Lecz oto piętrzyły się przed nami większe jeszcze tajemnice: zagadkowa śmierć Bartłomieja Sholto, odkrycie skarbu, zniknięcie jego, niezwykły oręż morderczy, niezrozumiałe słowa, kartki takie same, jak te, które skreślone były na planie, pozostawionym przez kapitana Morston. Był to istny labirynt; wątpiłem, czy zdołamy wyjść z niego, mimo wyjątkowej przenikliwości Sherlocka.