Strona:Arthur Conan-Doyle - Znamię czterech.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wymieniam jej, nie chcąc, aby ktokolwiek miał przykrości z mego powodu.
Niebawem stwierdziłem, że skarb jest jeszcze w rękach Sholta. Wtedy rozmaitemi sposobami próbowałem do niego dotrzeć, ale był bardzo nieufny i kazał się strzedz dwom atletom zawodowym, obu synom i swemu Khitmutgarowi.
Pewnego dnia wszelako doniesiono mi, że umiera. Pobiegłem natychmiast w stronę mieszkania, wtargnąłem do ogrodu: sama myśl, że mógł w ten sposób uniknąć mojej zemsty, doprowadzała mnie do szaleństwa. Wsunąłem głowę w okno i ujrzałem go leżącego na łóżku; synowie siedzieli przy nim. Chciałem wpaść do pokoju, stoczyć z nimi walkę, gdy nagle ujrzałem, że mu twarz sztywnieje. Zrozumiałem, że już ducha wyzionął.
Tejże nocy dostałem się do jego pokoju, przerzuciłem wszystkie papiery, w nadziei, że dowiem się z nich, gdzie skarb został ukryty.
Nie znalazłszy nic zgoła, uciekłem z wściekłością w sercu, pozostawiając symbol zemsty. Skreśliłem „Znamię Czterech.“ Kartkę z temi słowami przypiąłem na piersiach trupa.
Czyniąc to, dawałem wyraz nietylko swoim własnym uczuciom, ale i swoich wspólników.
W owym czasie zarabiałem na życie, oprowadzając Tongę po jarmarkach i pokazując go jako Murzyna ludożercę.
Jadł surowe mięso i tańczył wojenny taniec swego plemienia.
Codziennie nad wieczorem mieliśmy pełen kapelusz miedziaków. Nie spuszczałem jednak z oka Pondichery Lodge.
Szukano tam ciągle skarbu; przez kilka lat nie dowiedziałem się niczego nowego, dochodziły mnie tylko wieści o poszukiwaniach daremnych.
Wreszcie pożądany od tak dawna fakt spełnił się. Skarb został odnaleziony; ukryto go pod samym dachem nad laboratoryum chemicznem Bartłomieja Sholto.