Strona:Arthur Conan-Doyle - Znamię czterech.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



ROZDZIAŁ XV.
Zemsta.

Tonga zabrał ze sobą wszystko, co posiadał, a więc broń, posążki bogów itd. Miał między innemi długą lancę bambusową i watę, wyrobioną z włókien kokosowego orzecha. Z tych dwóch przedmiotów zrobiłem maszt i żagiel.
Przez dziesięć dni pędziły nas wiatry, gdzie Bóg da; jedenastego dnia zabrał nas okręt, wiozący z Singapore do Dżedda transport pielgrzymów malajskich.
Było to dziwne zbiorowisko, lecz obaj z Tongą staraliśmy się żyć w zgodzie z tymi ludźmi; mieli oni zresztą jeden wielki przymiot: pozostawiali nas w spokoju i o nic nie pytali.
Gdybym wam chciał opowiadać wszystkie nasze przygody, słońce wschodzące zajrzałoby nam w oczy, nimbym skończył. Powiem więc tylko, że błąkaliśmy się długo po świecie, nie mogąc jakoś dotrzeć do Londynu. Nie zaniechałem jednak ani na chwilę swojego przedsięwzięcia. Co nocy śnił mi się Sholto i zabijałem go nieraz we śnie.
Wreszcie — lat tema trzy czy cztery — przybiliśmy do Anglii. Łatwo mi przyszło odszukać miejsce pobytu tego łotra; próbowałem się dowiedzieć, czy już swój skarb spieniężył, czy też pozostawił go nietkniętym. W tym celu zawiązałem znajomość z pewną osobą, która mogła mi się przydać. Nie