Strona:Antychryst.djvu/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Przyjechał do Petersburga i zamieszkał w domu kobiety, wypiekającej chleb dla cerkwi Symeona.
Zaczął zaraz mówić o swojej niedoli, o donosie, który nań uczynionio, a także nieomal od pierwszych słów i — o Antychryście. Wzbudził współczucie w carewiczu, który kazał mu przyjść do siebie, aby mu pomódz radą i pieniędzmi.
I oto teraz Dukukin stał przed nim w swym oberwanym kaftanie, podobny istnie do żebraka. Był to najpospolitszy kancelista, z tych, których nazywają »duszami atramentowemi«. Twarde jakby skamieniałe zmarszczki, twarde i zimne spojrzenie zamglonych oczu, twarda, zapuszczona broda siwa, twarz szara, nudna, jak te papiery, nad którymi ślęczał przez lat 30 przy swoim stole kancelaryjnym. Brał łapówki »z życzliwości, wedle sumienia«, a ot, ni stąd, ni zowąd — wpadł na myśl o Antychryście.
Czy nie filut — pomyślał carewicz i spojrzał na niego uważnie. Ale nie dojrzał w nim żadnej szczególnej chytrości, owszem, twarz jego wydała się raczej prostoduszną. Jakaś ponurość i upór malowały się na niej, jak zwykle u ludzi zajętych nieruchomą myślą.
— I dla innej jeszcze sprawy przybyłem do Moskwy — wyrzekł stary z pewnym niepokojem w głosie. Myśl nieruchoma z powolnym wysiłkiem wybijała się na wierzch w twardych rysach jego twarzy. Spuścił oczy, sięgnął ręką w zanadrze,