Strona:Antychryst.djvu/374

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szporty. Carewicz podawał się to za szlachcica polskiego, Krzemienieckiego, to za pułkownika Kochańskiego, to za porucznika Balka, to za kupca z armii rosyjskiej. Ale zdawało mu się, że gospodarze zajazdów, woźnice, poczmajstry — wszyscy wiedzą, że on jest carewiczem ruskim i ucieka od ojca. Na noclegach budził się i zrywał w przerażeniu za każdym szelestem, odgłosem kroków ludzkich, lub skrzypieniem podłogi. Kiedy raz do ciemnej przez pół izby, w której obiadował, wszedł człowiek w szarym kaftanie, przypominającym podróżną odzież ojca, i prawie tegoż wzrostu co car, Aleksy omal nie zemdlał. Wszędzie dopatrywał szpiegów. Hojność, z jaką sypał pieniędzmi, wzbudzała istotnie w oszczędnych Niemcach przypuszczenie, że mają do czynienia z osobą krwi królewskiej. Dawano mu na poczcie najlepsze konie, a woźnice pędzili je co tchu. Pewnego razu o zmierzchu, ujrzawszy jadącą z tyłu karetę, wyobrażał sobie, że to pogoń. Obiecał woźnicy 10 guldenów, byle prędzej jechał. Ten pędził na złamanie karku. Na zawrocie drogi oś zahaczyła się o kamień, spadło koło. Trzeba było zatrzymać się i wysiąść. Jadący z tyłu zbliżyli się. Carewicz tak się przeraził, że rzuciwszy wszystko chciał ujść z Afrosinią do lasu, aby się tam ukryć. Ciągnął już ją za rękę; ledwie zdołała go zatrzymać.
Przejechawszy Wrocław, nigdzie już prawie nie zatrzymywał się. Pędził dniem i nocą bez odpo-