Strona:Antychryst.djvu/373

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wyjeżdżając z Libawy, podobnie jak przy wyjeździe z Petersburga, Aleksy nic stanowczego nie postanowił. Spodziewał się zresztą, że nie będzie potrzebował powziąć sam postanowienia, ponieważ w Gdańsku napotka posłańców od ojca. Z Gdańska droga jego zwracała się w dwie strony: do Kopenhagi, oraz przez Wrocław do Wiednia. Posłańców nie było. Należało coś postanowić. Skoro gospodarz zajazdu, w którym carewicz na noc się zatrzymał, przyszedł wieczorem zapytać, w jaką stronę ma zamówić na jutro konie, Aleksy spojrzał na niego z roztargnieniem, jakby myślał o czem innem i powiedział prawie bezwiednie:
— Do Wrocławia.
I zaraz sam przeraził się tego słowa, które rozstrzygało o jego losie. Ale pomyślał sobie, że do rana można jeszcze zmienić zamiar. Rano konie zaszły, trzeba było siadać i jechać. Skoro ruszył z miejsca odkładał jeszcze postanowienie od stacyi do stacyi, najprzód do Frankfurtu nad Odrą, we Frankfurcie do Libingen, w Libingen do Grossen i t. d. Jechał przed siebie, nie mógł się już zatrzymać, jakby się toczył po płaszczyźnie pochyłej. Tenże sam strach, który przedtem go wstrzymywał, poprzedzał go teraz naprzód. I w miarę, jak jechał, strach jego wzrastał. Wiedział, że nie ma czego się bać — ojciec nie mógł się jeszcze dowiedzieć o ucieczce, ale strach był ślepy, bezmyślny. Kikin zaopatrzył go w fałszywe pa-