Strona:Antychryst.djvu/296

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

liczku, ryżą, trochę siwiejącą brodę — tę samą, za którą niegdyś ciągnął popa podczas kłótni. Ot pop, jak wszyscy popi. Nikogo za nim nie było. Ale gdyby w istocie grom uderzył przed Aleksym, mniej by go przeraził od tych prostych słów: »Bóg ci przebaczy; wszyscy my śmierci mu życzym«.
A tymczasem spowiednik ciągnął dalej jak gdyby nic nie zaszło:
— Powiedz synu; nie jadłeś li padliny lub też mięsa zwierzęcia zaduszonego, przez ptaka zabitego; nie używałeś-li krwi za pokarm? Czy nie popełniłeś czego wzbronionego przez święte przykazania kościelne? Nie spożywałeś-li w post święty masła lubo sera?
— Ojcze! — zawołał carewicz — wielki jest mój grzech, Bóg widzi wielki...
— Czy post naruszyłeś? — spytał O. Jakób z niepokojem.
— Nie o tem mówię ojcze, ale o hosudarze ojcu. Jakże to? Toż rodzic mój, ja mu krew ze krwi. Śmierci ojca syn pragnął. A kto śmierci czyjej pragnie, ten zabójca. Ojcobójcą jestem w myśli. Straszno mi, straszno! Jako przed Chrystusem samym spowiadam się przed tobą ojcze. Rozsądź, pomóż! Zmiłuj się panie!
O. Jakób popatrzał nań zrazu z zadziwieniem, a potem z gniewem.
— Żeś powstał przeciw ojcu cielesnemu, to skrucha cię przejmuje, a o tem żeś podniósł rękę