Strona:Antychryst.djvu/287

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kościół Boży, który mu się wydał shańbiony w osobie niegodnego pasterza. Długo nie chciał wcale widzieć O. Jakóba, ukrywał swe oburzenie, milczał, w końcu jednak nie wytrzymał.
Pod nazwą O. Piekiełko razem z Żybandą, Zasypką, Zachlustką i innymi współpijakami, uczestniczył O. Jakób w kompanii »wszechpijanego Soboru« carewicza, małem odbiciem wielkiego ojcowskiego soboru. Na jednej z pijatyk Aleksy jął wymyślać na popów rosyjskich, zowiąc ich »zdrajcami Judaszowymi, sprzedawcami Chrystusa«.
— Powstanie kiedyś nowy Eliasz-prorok, aby zetrzeć wam głowę, kapłanom Baala! — wołał carewicz, patrząc prosto w oczy O. Jakóba.
— Zdrożnie mówisz carewiczu — począł pop surowo. — Nie przystoi tobie poniżać nas, którzy modlim się za ciebie.
— Znamy te wasze modlitwy — przerwał mu Aleksy. — »Panie przebacz nam, do spiżarni puść, nagrabić nam daj i wynieść dopomóż«. — Dobrze uczynił ojciec mój, car Piotr Aleksiejewicz — daj mu Boże zdrowie — że urwał wam trochę, długobrode gałgany! Krócej by was jeszcze ująć trza, Faryzeusze wy, hypokryty, syny wężowe, groby pobielane!...
O. Jakób wstał z poza stołu, zbliżył się do carewicza i spytał uroczyście:
— Do kogo to mówisz hosudar? Czy nie do mnie, sługi pokornego?